Trzeźwe wybory? Oby.

W ten weekend w Kolumbii odbyły się wybory parlamentarne. O suchym pysku, bo ze względów bezpieczeństwa zakazano sprzedaży alkoholu do poniedziałkowego poranka. Wszyscy podkreślają, że to jedne z najważniejszych wyborów od lat, bo to właśnie ci panowie (i nieliczne panie) będą wcielać w życie postanowienia tych, którzy od miesięcy w kubańskiej stolicy próbują dojść do porozumienia: partyzantów i rządu.

FARC oraz przedstawiciele rządu i różnych środowisk kolumbijskich siedzą przy wspólnym stole w Hawanie. Jeszcze kilka lat temu nikt nie uwierzyłby w taki scenariusz. Zmiany, jakie zaszły w Kolumbii w ostatnim dziesięcioleciu są monstrualne. Bogota nie jest już oblężoną twierdzą, wszystkie główne drogi w kraju są bezpieczne i można się swobodnie przemieszczać, FARC i inne partyzantki zostały albo rozbrojone albo wypchnięte do dżungli. Dopiero od niedawna podróżujący z Ekwadoru do Kolumbii mogą zrobić to drogą lądową – wcześniej oznaczało to dość oczywiste samobójstwo, bo porwania i bandytyzm były na porządku dziennym. W samej Bogocie dziś jest około kilkudziesięciu hosteli dla włóczących się po okolicy backpackerów – w 2001 roku był w mieście zaledwie jeden hostel i właściwie rzadko kto się w nim zatrzymywał. Zaledwie garstka obcokrajowców decydowała się wówczas na przekroczenie kolumbijskiej granicy.

Te zmiany Kolumbijczycy zawdzięczają prezydentowi Álvaro Uribe, który piastował swoje stanowisko przez dwie kadencje. Wypowiedział FARC wojnę absolutną i bezwględnie się tego trzymał, kierowały nim zresztą pobudki personalne, bo jego ojciec został uprowadzony i zamordowany przez FARC. Uribe do dziś cieszy się ogromną popularnością. Dał przecież Kolumbijczykom poczucie, że wojna może niekoniecznie się skończyła, ale przynajmniej zniknęła im z oczu. FARC w ostatnich latach dawał o sobie znać sporadycznymi akcjami, ale w porównaniu z czasem ich największej aktywności, były to już raczej słabe podrygiwania. Uribe jest jednak postacią bardzo kontrowersyjną, bo metody po jakie sięgnął, były równie (jeśli nie bardziej) brutalne jak te, których używał FARC. Jego najgorszym wynalazkiem (i wciąż aktualnym koszmarem Kolumbii), były prawicowe oddziały paramilitarne – finasowane hojnie przez rząd, praktycznie wyjęte spod prawa uzbrojone po zęby oddziały, których zadaniem była walka z FARC. Dopuszczały się jednak niewiarygodnych nadużyć i bestialskich zbrodni, niekoniecznie tylko na członkach FARC. Z powodu ich działań ucierpiały tysiące zwykłych ludzi, na których dokonywano bezprawnych egzekucji. Znane są przypadki mordowania przez oddziały paramilitarne prostych rolników i przebierania ich w mundury FARC – z chciwości, bo „efektywne” i “skuteczne” działania dawały gwarancję płynących regularnie funduszy… Prości ludzi z odległych i zacofanych rejonów rzadko mają okazję głosować, stąd notowania Uribe nadal utrzymują się na zadziwiająco wysokim poziomie.

O oddziałach paralimitarnych mogłabym rozpisywać się  w nieskończoność. O wielkich pieniądzach zarabianych na sprzedaży kokainy (równie dużych jak te, które zarabiał FARC), o powiązaniach z wysokiej rangi politykami… Stąd po ich oficjalnym „rozbrojeniu” (które nie było tak skuteczne, jak się z tego spodziewano) zdarzały się ekspresowe ekstradycje na procesy do USA – po to, by niepotrzebnie nie wplątywali znanych polityków w swoje zbrodnicze działania… Do tematu „paramilitarnych” jeszcze wrócę, bo po pierwsze sama ciągle próbuję to sobie poukładać w głowie, a po drugie te oddziały w gruncie rzeczy nie zniknęły z pola widzenia i są nadal zadziwiająco aktywne, tyle tylko, że w szaro-burej strefie i nikt właściwie nie wie, kto (i czy w ogóle) ma nad nimi kontrolę.

Druga i ostatnia kadencja Uribe zakończyła się w 2010 roku. Odchodził jako niezwykle popularny polityk – zresztą od zawsze miał dar zjednywania sobie tłumów, bo mówił „ich” językiem. Co bardziej rozsądniejsi i odporni na demagogię, twierdzą, że powinien trafić za kratki, bo ma na koncie długą listę zbrodni. Ciekawym smaczkiem jest to, że za jego kadencji z USA do Kolumbii płynęły miliony dolarów na walkę z narkotykowym biznesem, a tymczasem produkcja kokainy wzrosła raczej niż zmalała…

Jego miejsce zajął Santos, pochądzący z tego samego co poprzednik ugrupowania politycznego, zupełnie zmienił jednak kierunek i postawił na rozmowy z FARC, za co poprzedni prezydent darzy go niegasnącą nienawiścią i robi, co może, by sabotażować pokojowe rozmowy z partyzantką. Spore znaczenie ma więc dziś, jaki skład będzie miał nowy parlament i czy uda się uratować to, co do tej pory mozolnie wypracowano na Kubie.

Leave a comment